
Płacze ze wzruszenia, gdy płonie Cinema Paradiso, pokłada się ze śmiechu, kiedy Dustin Hoffman wciela się w kilka różnych postaci w filmie „Wielki, mały człowiek”. W dzieciństwie chciał być Jankiem z Czterech Pancernych i szukał swojej Marusi. Odnajdywał ją w postaciach granych na szklanym ekranie przez Belucci, Monroe czy Bardot. Jednak jego największą kinową miłością została Jean Moreau znana z „Windą na szafot”, „Kochanków” i „Jules i Jim’a” Truffoutta. Panie i Panowie przedstawiamy, choć może przedstawiać nie trzeba, znawcę kina, niedoszłego absolwenta filmoznawstwa, autora książki „Oblicza kina”- Andrzeja Sołtysika.
To właśnie pod jego eksperckim okiem można spoglądać na Nowy Jork z zupełnie innej, filmowej perspektywy. Nie jest to przypadek, bowiem ulubiony film Andrzeja „Dawno temu w Ameryce”, opowiada historię pięciu chłopców (wśród nich wspaniała kreacja De Niro) dorastających w żydowskiej dzielnicy Nowego Jorku właśnie. Od swojej polskiej premiery w 1986 roku, przez 5 lat, w krakowskim kinie Mikro, film ten pokazywany był raz w miesiącu, a przez 3 lata sam Sołtysik obejrzał go 36 razy, lub nieco mniej. Tytuł pasjonata kina ma zatem w kieszeni.
Podróżowanie i filmy od zawsze łączyły się w jego głowie. Pierwsze kino, do jakiego poszedł było bowiem ruchome… Ruchome Kino, czyli objazdowe. Był to samochód marki Nysa, wyposażony w projektor, taśmę i prześcieradło ala ekran. W Sułoszowej, pod Krakowem, w remizie strażackiej kupił bilet na film „Dzień Szarańczy”, ponoć niewiele zrozumiał, ale podobało mu się. I tak to się zaczęło. Potem były regularne wyjazdy do Skały. Tam grali „Płonący wieżowiec”, który zrobił na 10-letnim wtedy chłopcu duże wrażenie, „Trzęsienie Ziemi” i „Godzilla”, jednym słowem kino katastroficzne.
Wiele wspomnień Andrzeja łączy się z krakowskimi kinami Kijów i Mikro. To tu, rozsuwała się przed jego oczami ciężka kotara, odsłaniając ogromny ekran i wciągając go w serie niezapomnianych obrazów. „Powrót do Przeszłości” to ponoć najszczęśliwsze dwie godziny w kinie w jego życiu. Jak sam twierdzi: „ Znakomity jest ten film, Fajerwerk i kino w postaci czystej, a Zemeckis to geniusz!”.
Z Kijowa pamięta jeszcze „Obcego” Ridleya Scotta, pamięta bo się bał, a mógł mieć wtedy co najwyżej 13 lat. W 1981 roku zobaczył „Czas Apokalipsy” F.F. Coppolli, jako 16-latek. Siedział w trzecim rzędzie, na boku. Nie widział helikopterów po prawej, widział twarz Marlona Brando po lewej, na wprost. Była ponoć ogromna.
A potem dorósł. Popołudnia zaczął spędzać w kinie Mikro. To były godziny w kinie, po dwa seanse dziennie. Doskonale pamięta przegląd filmów Piotra Szulkina: Obi Oba, Wojna Światów, Golem, Ga,Ga, Chwała Bohaterom czy krótkometrażowe „Dziewcę z ciortem”. Wybrał się na spotkanie z reżyserem i aktorami. Zdobył nowe inspiracje. Oglądał zatem dalej węgierskie filmy z Janem Nowickim, a nawet zapoznał Bogusława Lindę widzianego w filmie „Eskimosce jest zimno”…też węgierskim. Zaprzyjaźnił się z zastępcą kierownika kina. Jak przystało na prawdziwego kinomana miał swoje stałe miejsce na sali: rząd 1, miejsce 3. Zaczął dorabiać jako bileter i współtworzyć lokalny DKF czyli amatorskie, hobbistyczne organizowanie życia kinowego. Pokazy, spotkania, narady, I filmy, filmy, filmy. Dużo filmów…
Chłonął je jak gąbka. Fellini, Polański, Kubrick, Bergman. Szczególnie zapamiętał „Nocnego Portiera” Lilliany Cavani, do którego po raz pierwszy wygłosił wstęp. Czytał też listy dialogowe do wieczornych projekcji, wyświetlanych bez napisów. Wśród pierwszaków z tej serii był „Blue Velvet” Davida Lyncha czy „Most na Rzece Kwai” Davida Leana. Dla kina był w stanie zrobić wiele. Kopię „Lucky Mena” Lindsaya Andresona z 1973 roku przywiózł na własnych plecach do Krakowa z Warszawy. Aż 18 razy czytał „Wielkie Żarcie” Marco Ferriego w krakowskim kinie Wanda.
I cały czas oglądał „Dawno temu w Ameryce”. Było grane raz w miesiącu, a on i tak zawsze, był na swoim stałym miejscu w kinie Mikro.

„Dawno temu w Ameryce”
Jeśli przejść się przez słynny Manhattan Bridge, śladami Roberta De Niro, to tylko z nim.